Wstaliśmy skoro świt 9-ta i zjedliśmy, a raczej próbowaliśmy zjeść ohydne amerykańskie śniadanie wliczone w cenę noclegu w hotelu (nota bene znanej światowej marki). Otóż żarcie koooompletne bez smaku, fuu! Ja posiliłem się tylko tym, co było dla mnie zjadliwe, a było tylko: tost z dżemem i cornflake'ami z mlekiem.
Rano pogoda nam raczej nie dopisała. W nocy musiał padać deszcz i rano było jeszcze wilgotno i przede wszystkim bardzo parno. Plany związane z kąpielą i opalaniem odłożyliśmy na później, jednak mimo wszystko pojechaliśmy zobaczyć w dzień plażę Siesta Key Beach (zdjęcia poniżej).
Potem pojechaliśmy do uroczego St. Armands Circle - taki krąg sklepów i restauracyjnek ustawiony w kręgu na wyspie.
Następnie udaliśmy się na Longboat Key, by stamtąd wyruszyć w stronę Ford Myers.
Więc w sumie zgodnie z wczorajszymi planami.
Aha, po drodze zahaczyliśmy o Walmarta :] Ciekawe, czy kiedykolwiek będzie w polskich hipermarketach taki ogromny wybór towarów.. W Walmarcie kupiliśmy trochę niedostępnych w Polsce pierdół, ale najcenniejszym zakupem były owoce (już pokrojone: melony, arbuzy, ananasy, itd..), którymi w samochodzie z ogromną przyjemnością uzupełniliśmy śniadaniowe braki :P